Dlaczego makrobiotyka?

Ten blog to dokumentacja rewolucji jaka dokonała się w moim życiu za sprawą makrobiotyki w wersji wegańskiej. Do zainteresowania się nią skłoniła mnie przebyta choroba nowotworowa. Chciałabym podzielić się moimi doświadczeniami, pomysłami na pyszne wegańskie makrobiotyczne posiłki i rozważaniami o zdrowiu i naturalnym stylu życia.
Makrobiotyka to nie tylko "dieta", ale styl życia, sposób myślenia i postępowania. Makrobiotyka, choć niektórym może wydawać się bardzo rygorystyczna (bo przecież trzeba zrezygnować z produktów pochodzenia zwierzęcego i większości tzw. normalnego jedzenia) i trudna do zrealizowania (posiłki przygotowywane są na bieżąco i kilka godzin dziennie trzeba spędzić w kuchni), jest tak naprawdę jedną wielką przygodą. Jedzenie makrobiotyczne jest pyszne, naturalne, energetyczne, służy naszemu zdrowiu, przywraca równowagę i daje jasność umysłu. Kuchnia makrobiotyczna to pole popisu dla osób kreatywnych, które lubią eksperymentować, ale jednocześnie w życiu realizują się w wielu innych dziedzinach. Im dłużej stosujesz makrobiotykę, tym mniej zastanawiasz się co ugotować, jak skomponować posiłki, wystarczy, że interpretujesz sygnały, które wysyła ci twoje ciało i po prostu gotujesz "intuicyjnie". I każdy posiłek staje się prawdziwą ucztą.


poniedziałek, 27 października 2014

Walczyć z rakiem, czy promować zdrowie? Czyli dlaczego Anita Moorjani nie popiera „świadomości raka piersi”.



Kilka lat temu zamieściłam post pt. Różowa iluminacja - wielka ściema, w którym wyjaśniłam mój stosunek do tzw. profilaktyki raka piersi. Temat ten pozostawał poza kręgiem moich zainteresowań, dopóki w listopadzie 2009 roku sama nie zostałam zdiagnozowana. Niestety od tego czasu nic się w sprawie profilaktyki nie zmieniło: nadal ma ona polegać na regularnym poddawaniu się badaniom diagnostycznym, które przecież w żaden sposób nie są w stanie uchronić nikogo przed zachorowaniem. 
Medycyna konwencjonalna stoi na stanowisku, że badania są konieczne, bo umożliwiają wczesne wykrycie raka, co ma zwiększać szanse na całkowite wyleczenie i mieć istotny wpływ na rokowania. Nie porusza się wcale, lub jedynie w bardzo ograniczonym zakresie (np. zamieszczając hasła typu „jedz 5 porcji warzyw i owoców dziennie”) kwestii co robić, aby na takie badania pójść ze spokojem i pewnością, że nie ma najmniejszych szans na to, że mammografia lub USG wykażą, że nowotwór zadomowił się w naszym organizmie. 
Jak się okazuje, nie ja jedna dostrzegam, że doszło tutaj do pomylenia pojęć zapobiegania z wykrywaniem, i że ogólnie rzecz biorąc, WOJNA Z RAKIEM, którą świat toczy od kilkudziesięciu lat, jest skazana na PORAŻKĘ. Podobne stanowisko prezentuje również Anita Moorjani (autorka fenomenalnej książki „Umrzeć, by stać się sobą”) w artykule Why I Don't Support ‘Breast Cancer Awareness’, który ukazał się kilka dni temu na łamach Huffington Post. Poniżej zamieszczam moje tłumaczenie tego jakże ważnego i prawdziwego tekstu, pod którym sama mogłabym się podpisać. 
Miłej lektury!

Niedawno podeszli do mnie jacyś ludzie i przypomnieli mi, że październik jest miesiącem „świadomości raka piersi”. Zapytali, czy poprę ich starania o uruchomienie kampanii walki z rakiem piersi, a kiedy grzecznie odmówiłam, byli zdziwieni. Zakładali, że skoro sama jestem osobą, która przeżyła raka, to gorąco poprę ich wysiłki w wojnie z rakiem.
Matka Teresa powiedziała kiedyś: „Zapytano mnie, dlaczego nie biorę udziału w demonstracjach przeciwko wojnie. Powiedziałam, że nigdy tego nie zrobię, ale gdy tylko zorganizujecie wiec na rzecz pokoju, będę z wami.” To bardzo ważne rozróżnienie. Ja również popieram wszelkie starania o zwiększenie świadomości zdrowia!

Zastanów się. Pomyśl o wszystkich pieniądzach, które wydajemy na toczenie wojen: przeciwko narkotykom, przeciwko biedzie, przeciwko terroryzmowi, przeciwko chorobom serca, przeciwko rakowi, itd. Jesteśmy nieustannie bombardowani ogłoszeniami i kampaniami zachęcającymi nas do poddawania się każdego rodzaju testom coraz wcześniejszego wykrywania, co tylko zachęca nas do skupiania się na szukaniu choroby! Wciąż mamy wspomagać te wszystkie „wojny przeciwko chorobom” i związane z nimi badania. Teraz wyobraź sobie, że tę samą ilość pieniędzy, energii i uwagi moglibyśmy włożyć w „programy zwiększające świadomość zdrowia.” Pomyśl, jak inny wynik byśmy uzyskali.

Problem w tym, że nasz system opieki zdrowotnej – w swym obecnym kształcie – jest znacznie bardziej skupiony na naszych chorobach, niż na zdrowiu. Prawdopodobnie dzieje się tak po części dlatego, że na chorobie można zarobić znacznie więcej, niż na zdrowiu.

Większość ludzi naprawdę nie wie, czym jest prawdziwe zdrowie. Większość ludzi nie ma pojęcia, co to znaczy dbać o swoje zdrowie i nie ma pojęcia, że nasz dobrostan fizyczny ma bardzo WIELE wspólnego z naszym dobrostanem umysłowym, emocjonalnym i duchowym! To wszystko jest ze sobą powiązane! Choroba fizyczna nie pojawia się w próżni. Istnieją powody, dla których twój system immunologiczny wyczerpuje się sprawiając, że stajesz się bardziej podatny na choroby.

Gdyby to zależało ode mnie chciałabym, aby ludzie wiedzieli, że choroby i inne zagrażające życiu przypadłości nie stanowią tylko kwestii medycznej. Ich przyczyna może mieć źródło w naszym zdrowiu emocjonalnym lub umysłowym albo w naszym środowisku. Wkładamy całą energię i dolary w badania nad rozwiązaniami medycznymi. Wydajemy biliony dolarów na uświadamianie ludzi na temat raka, chorób serca lub nerek, cukrzycy, itp., poświęcając czas, pieniądze i energię na znalezienie takich leków – co samo w sobie stało się przemysłem – jednak liczba ludzi zapadających na te choroby nie wydaje się maleć. I nie mówię tutaj tylko o chorobach związanych ze starzeniem; chodzi również o zachorowania młodych ludzi. Dopóki służba zdrowia nie zacznie koncentrować się na zdrowiu zamiast na chorobie i dopóki badacze nie zgłębią związku między chorobą a naszymi emocjami i naszym stylem życia, za pomocą samych tylko badań medycznych nie znajdziemy lekarstwa.

Nie powinniśmy skupiać się wyłącznie na stanie fizycznym osób, u których zdiagnozowano raka lub inną chorobę zagrażającą życiu, ale także, a może nawet przede wszystkim, na stanie emocjonalnym. Idealnie byłoby, gdyby lekarz zapytał takie osoby o następujące kwestie:

  • Czy kochasz i cenisz siebie?
  • Czy jesteś szczęśliwy/szczęśliwa?
  • Czy są w Twoim życiu ludzie, którzy się dla Ciebie liczą, i dla których Ty także się liczysz?
  • Czy czujesz, że Twoje życie ma cel?
  • Co jest Twoją pasją?
  • Co daje Ci radość?

Dopóki naprawdę nie zaczniemy traktować poważnie związku między naszym dobrostanem emocjonalnym i umysłowym a chorobami fizycznymi, będziemy dreptać w kółko w ciemności szukając lekarstw. I dopóki przemysł medyczny zamiast wyłącznie poszukiwać chorób nie przeniesie punktu ciężkości na promowanie zdrowia, nie zobaczymy znacznego spadku liczby zachorowań. Wejdźmy na ścieżkę zdrowia, a nie wojny!

wtorek, 7 października 2014

"Wygrać z rakiem" - czyli o zmianach

Wielkim zaskoczeniem była dla mnie wiadomość o śmierci kolejnej (po Małgorzacie Braunek) polskiej aktorki, Anny Przybylskiej. Przyjęłam ją z wielkim smutkiem, jak zresztą każde doniesienie o śmierci z powodu raka
śmierci przedwczesnej, której z pewnością można było uniknąć lub chociaż odsunąć w czasie.
Media piszą o "przegranej walce" Anny Przybylskiej z rakiem. Słowo walka pojawia się dosłownie we wszystkich doniesieniach związanych ze śmiercią aktorki, a także w licznych, przywoływanych materiałach prasowych z nieodległej przeszłości. I jest ono kluczem do zrozumienia, dlaczego aktorka dołączyła do coraz liczniejszego grona tzw. "przegranych". 
Mam nadzieję, że nikt nie zarzuci mi braku delikatności w związku z tym, co chcę w tym poście przekazać. Moją intencją nie jest wytykanie błędów. Każdy ma prawo iść własną drogą i poddać się takiej terapii, którą uzna za najlepszą dla siebie.
Już w starożytności funkcjonowało powiedzenie, że umacniamy to, z czym walczymy. I tak właśnie uważają makrobiotycy. Z chorobą nie należy walczyć, chorobę trzeba zrozumieć, wyciągnąć z niej konstruktywne wnioski i zacząć konsekwentnie działać. Choroby nie spadają na ludzi znienacka, nie są wynikiem ślepego trafu, ani złośliwości losu. Pojawiają się po to, byśmy dokonali zmian w sobie i swoim życiu. I to zmian totalnych, którym poddajemy się z reguły niechętnie, bo wolimy tkwić w tym, co znane, choć co może nam czasem doskwierać i być dalekie od ideału. 
Zwykle się nad tym nie zastanawiamy, ale ile aspektów nas samych i naszego życia wymaga faktycznie zmiany? Z pewnością niejeden. Jeśli spędzasz więcej czasu u kosmetyczki, w spa, czy kupując ciuchy niż w kuchni, przygotowując posiłki, to jest to już pierwsza rzecz wymagająca korekty, bo sygnalizuje, że atrakcyjny wygląd (a jest to przede wszystkim wygląd zdrowy) to coś, co możesz kupić, czego źródło jest poza tobą, podczas gdy w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie.
W przyrodzie wszystko podlega nieustannym zmianom...
Ale wracając do meritum. Żadna zmiana, nawet jeśli uznamy, że jest konieczna i dobra dla nas, nie powiedzie się, jeśli nie zaczniemy pracować z podświadomością. Jest to zagadnienie złożone i omówię je w innych postach.
Nie wierzę tak do końca osobom, które doświadczyły raka lub innej tzw. śmiertelnej choroby i radośnie głoszą, że to doświadczenie sprawiło, że teraz cieszą się każdą chwilą i w ogóle są szczęśliwsze. Z moich doświadczeń wynika, że proces dochodzenia do zdrowia jest długotrwały i niestety bolesny w tym sensie, że jeśli rozumiemy istotę choroby, to podejmujemy decyzję o zmianie wielu aspektów własnej osoby i życia. Jest to niezwykle trudne, mam wrażenie, że o wiele trudniejsze niż przejście chemioterapii. Ból psychiczny potrafi bardziej dokuczyć niż ból fizyczny... Ale wolność, którą tylko w ten sposób zyskujemy - od choroby, szpitali, lekarzy, wewnętrznego przymusu robienia/myślenia czegokolwiek, konsumpcji, spełniania cudzych oczekiwań, presji osiągnięcia sukcesu (lista jest długa, więc tutaj ją zamknę) jest warta każdego trudu. Ten niesamowity stan umysłu wolność jest coraz częściej i coraz dłużej moim udziałem, ale okupiony jest ciężką pracą każdego dnia. To dlatego nie jestem w tej chwili skłonna twierdzić, że życie jest piękne i na tym koniec. Owszem, każda chwila jest jedyna w swoim rodzaju i szybko przemija, ale są też momenty trudne i wymagające, i trzeba o tym koniecznie wspomnieć. Jednak trud, o którym piszę, choć w danym momencie raczej obniża nastrój, to później staje się źródłem radości, bo zyskujemy wolność i zdrowie.
Anna Przybylska powiedziała w jednym z wywiadów: "Najbardziej chciałabym wyjść z tej sytuacji, w której się teraz znajduję, i móc funkcjonować tak, jak funkcjonowałam do tej pory. Jeszcze trochę pożyć. Bardzo głęboko wierzę, że mi się uda."
Jeśli osoba chora na raka pragnie żyć tak jak przed diagnozą i niczego nie zmieniać to z perspektywy makrobiotyki jej szanse na wyzdrowienie są znikome. Kluczem do powrotu do zdrowia jest zrozumienie dlaczego i po co choroba do nas przyszła, pragnienie wprowadzenia zmian i ustalenie planu działania: co ja sama mogę dla siebie, swojego zdrowia w tej sytuacji zrobić?
Spojrzenie na chorobę jako integralną choć wypaczoną i niepożądaną część nas samych, pozwala nie tylko przestać myśleć o niej jak o wrogu, z którym trzeba walczyć, ale również uwalnia nas od strachu przed nią. Bo skoro posiadamy niezbędne narzędzie a jest nim umysł to znaczy, że mamy kontrolę nad sytuacją i  zdrowie jest w naszych rękach. Zamiast powierzać je ekspertom, sami stańmy się dla siebie najlepszym ekspertem, zacznijmy działać! I zmieniajmy się dla dobra siebie i wszystkich wokół.