Kilka lat temu zamieściłam post pt. Różowa iluminacja -
wielka ściema, w którym wyjaśniłam mój stosunek do tzw. profilaktyki raka piersi. Temat
ten pozostawał poza kręgiem moich zainteresowań, dopóki w listopadzie 2009 roku
sama nie zostałam zdiagnozowana. Niestety od tego czasu nic się w sprawie
profilaktyki nie zmieniło: nadal ma ona polegać na regularnym poddawaniu się
badaniom diagnostycznym, które przecież w żaden sposób nie są w stanie uchronić
nikogo przed zachorowaniem.
Medycyna konwencjonalna stoi na stanowisku, że badania są konieczne, bo
umożliwiają wczesne wykrycie raka, co ma zwiększać szanse na całkowite
wyleczenie i mieć istotny wpływ na rokowania. Nie porusza się wcale, lub
jedynie w bardzo ograniczonym zakresie (np. zamieszczając hasła typu „jedz 5 porcji
warzyw i owoców dziennie”) kwestii co robić, aby na takie badania pójść ze
spokojem i pewnością, że nie ma najmniejszych szans na to, że mammografia lub
USG wykażą, że nowotwór zadomowił się w naszym organizmie.
Jak się okazuje, nie ja jedna dostrzegam, że doszło tutaj do pomylenia
pojęć zapobiegania z wykrywaniem, i że ogólnie rzecz biorąc,
WOJNA Z RAKIEM, którą świat toczy od kilkudziesięciu lat, jest skazana na
PORAŻKĘ. Podobne stanowisko prezentuje również Anita Moorjani (autorka fenomenalnej
książki „Umrzeć, by stać się sobą”) w artykule Why I
Don't Support ‘Breast Cancer Awareness’, który ukazał się kilka
dni temu na łamach Huffington Post. Poniżej zamieszczam moje tłumaczenie tego
jakże ważnego i prawdziwego tekstu, pod którym sama mogłabym się
podpisać.
Miłej lektury!
Niedawno podeszli do mnie jacyś ludzie i przypomnieli mi, że październik
jest miesiącem „świadomości raka piersi”. Zapytali, czy poprę ich starania o
uruchomienie kampanii walki z rakiem piersi, a kiedy grzecznie odmówiłam, byli
zdziwieni. Zakładali, że skoro sama jestem osobą, która przeżyła raka, to gorąco
poprę ich wysiłki w wojnie z rakiem.
Matka Teresa powiedziała kiedyś: „Zapytano mnie, dlaczego nie biorę udziału
w demonstracjach przeciwko wojnie. Powiedziałam, że nigdy tego nie zrobię, ale
gdy tylko zorganizujecie wiec na rzecz pokoju, będę z wami.” To bardzo ważne
rozróżnienie. Ja również popieram wszelkie starania o zwiększenie świadomości
zdrowia!
Zastanów się. Pomyśl o wszystkich pieniądzach, które wydajemy na toczenie wojen: przeciwko narkotykom, przeciwko biedzie, przeciwko terroryzmowi, przeciwko chorobom serca, przeciwko rakowi, itd. Jesteśmy nieustannie bombardowani ogłoszeniami i kampaniami zachęcającymi nas do poddawania się każdego rodzaju testom coraz wcześniejszego wykrywania, co tylko zachęca nas do skupiania się na szukaniu choroby! Wciąż mamy wspomagać te wszystkie „wojny przeciwko chorobom” i związane z nimi badania. Teraz wyobraź sobie, że tę samą ilość pieniędzy, energii i uwagi moglibyśmy włożyć w „programy zwiększające świadomość zdrowia.” Pomyśl, jak inny wynik byśmy uzyskali.
Problem w tym, że nasz system opieki zdrowotnej – w swym obecnym kształcie – jest znacznie bardziej skupiony na naszych chorobach, niż na zdrowiu. Prawdopodobnie dzieje się tak po części dlatego, że na chorobie można zarobić znacznie więcej, niż na zdrowiu.
Większość ludzi naprawdę nie wie, czym jest prawdziwe zdrowie. Większość ludzi nie ma pojęcia, co to znaczy dbać o swoje zdrowie i nie ma pojęcia, że nasz dobrostan fizyczny ma bardzo WIELE wspólnego z naszym dobrostanem umysłowym, emocjonalnym i duchowym! To wszystko jest ze sobą powiązane! Choroba fizyczna nie pojawia się w próżni. Istnieją powody, dla których twój system immunologiczny wyczerpuje się sprawiając, że stajesz się bardziej podatny na choroby.
Gdyby to zależało ode mnie chciałabym, aby ludzie wiedzieli, że choroby i inne zagrażające życiu przypadłości nie stanowią tylko kwestii medycznej. Ich przyczyna może mieć źródło w naszym zdrowiu emocjonalnym lub umysłowym albo w naszym środowisku. Wkładamy całą energię i dolary w badania nad rozwiązaniami medycznymi. Wydajemy biliony dolarów na uświadamianie ludzi na temat raka, chorób serca lub nerek, cukrzycy, itp., poświęcając czas, pieniądze i energię na znalezienie takich leków – co samo w sobie stało się przemysłem – jednak liczba ludzi zapadających na te choroby nie wydaje się maleć. I nie mówię tutaj tylko o chorobach związanych ze starzeniem; chodzi również o zachorowania młodych ludzi. Dopóki służba zdrowia nie zacznie koncentrować się na zdrowiu zamiast na chorobie i dopóki badacze nie zgłębią związku między chorobą a naszymi emocjami i naszym stylem życia, za pomocą samych tylko badań medycznych nie znajdziemy lekarstwa.
Nie powinniśmy skupiać się wyłącznie na stanie fizycznym osób, u których zdiagnozowano raka lub inną chorobę zagrażającą życiu, ale także, a może nawet przede wszystkim, na stanie emocjonalnym. Idealnie byłoby, gdyby lekarz zapytał takie osoby o następujące kwestie:
- Czy kochasz i cenisz siebie?
- Czy jesteś szczęśliwy/szczęśliwa?
- Czy są w Twoim życiu ludzie, którzy się dla Ciebie liczą, i dla których Ty także się liczysz?
- Czy czujesz, że Twoje życie ma cel?
- Co jest Twoją pasją?
- Co daje Ci radość?
Dopóki naprawdę nie zaczniemy traktować poważnie związku między naszym dobrostanem
emocjonalnym i umysłowym a chorobami fizycznymi, będziemy dreptać w kółko w
ciemności szukając lekarstw. I dopóki przemysł medyczny zamiast wyłącznie
poszukiwać chorób nie przeniesie punktu ciężkości na promowanie zdrowia, nie
zobaczymy znacznego spadku liczby zachorowań. Wejdźmy na ścieżkę zdrowia, a nie
wojny!
Cóż, nawet kasy chorych nazywają się właśnie w ten sposób, chociaż powinny nazywać się kasą zdrowia. A liczba chorych przecież nie może zmaleć, bo to oznacza mniej zysków. Gdyby jednak nagle ich liczba zmalała, na przykład przez większą świadomość i profilaktykę, można zmienić normy i już liczba chorych się zgadza. To nic, że niektórzy z nich będę niepotrzebnie wcinać tabletki.
OdpowiedzUsuń